Szymon biegając z gitarą na plecach, spotkał Lolka z bębnem.
-Lol, mam do Ciebie prośbę!
-Tak?
-Masz ten bas! – podał mu instrument. - Przechowaj go, ja muszę lecieć! - i zniknął.
Lolek zaciekawiony poszedł po swój rowerek, by ruszyć w pogoni za Galupienko.
Szymek miał bardzo dobrą kondycję, więc taki bieg przez miasto, to pan pikuś.
„Muszę zdążyć... muszę!”.
Tom zastanawiał się, czy dzwonić do Magdy. Żałował, że nie odebrał od niej telefonu tamtej nocy.
-I coś mi to pomogło? Gówno.
Kilka razy wahał się, czy wykręcić numer. Krążył po pokoju i zastanawiał się. W końcu zebrał tyle w sobie odwagi, że podszedł do słuchawki.
Dźwięk telefonu było słuchać na cały Pałac. Kilka osób krzyknęło „Ja odbiorę!”. Do telefonu podeszła Laura, która przerwała rysowanie portretu Perego.
-Tomek! Jak miło cię słyszeć!
-Jest Magda?
-Nie ma, wyszła na zakupy z dziewczynami, a ja zostałam w domu.
-I jak się tam czujesz?
-Fantastycznie! Nigdy nie zaznałam tyle szczęścia naraz! Żyje jak niemal księżniczka i poznałam tyle wspaniałych osób! I chyba... kogoś szczególnie wyjątkowego hihi...
-To się cieszę... przekaż Magdzie, że dzwoniłem... nie wiem...
-Wiesz... przepraszam, że to powiem i nie obraź się tylko.
-Spoko.
-Źle zrobiłeś. Ona go nie kocha i on to samo. Powinieneś tu być. To tyle.
-Ehh... ale zaraz... skąd wiesz, co on czuje? Mówił?
-Nie, ale to widać. Ty ją całowałeś, byłeś bardzo czuły i romantyczny... a on ją traktuje jak nie narzeczoną, ale... jak kogoś prawie obcego. I kątem oka patrzy na inną.
Westchnął.
-Ona jest nieszczęśliwa Tomek.
Chwila ciszy.
-Jesteś? - spytała.
-Tak... ale kończę. Odezwę się wkrótce... kiedy ślub?
-Pojutrze. Jutro wieczór panieńsko - kawalerski. Pary zdecydowały, że jedna, wielka impreza opłaca się pod wieloma względami i ja to popieram. Jestem zaproszona i idę z kimś wyjątkowym.
-Ciesze się. Muszę kończyć. Do usłyszenia!
-Papa!
Ta rozmowa go zaskoczyła, dokładnie to narzeczony tej, którą kocha.
-Ona go nie kocha... on jej nie kocha... ja ją kocham... on kocha inną... heh... - zaśmiał się – Jakie to wydaje się proste! To po co ślub? Hehe hehe... heh... hmmm...
Podszedł do zdjęcia, na którym jest on, mama i babcia. Pocałował to i przytulił do serca.
-Wiem, że przy mnie jesteście... czuje to...
Pomyślał, że jak otworzy okno, to głosem wiatru odezwą się osoby z fotografii. Tak też zrobił – otworzył okno, rozprostował ręce wzdłuż swojego ciała i zamknął oczy. Zimny wiatr bił go po twarzy, ale on wiedział, że to miły dotyk dłoni jego mamy i babci.
-Mamo... babciu... - szeptał. - Pomóżcie...
Wiatr zawiał silniej, a on odczytywał znaki.
-Tak... to jest właściwa droga... - otworzył oczy. - Nie popełnię drugi raz tego błędu. - zamknął okno. - To ostatnia szansa od losu, od Boga. Dziękuje wam, kocham was... - uśmiechnął się do siebie.
-Hello! - Robertowie wpadli w odwiedziny do Pałacu. - A co tu tak pusto? - spytała Roberta.
-Pewnie ma to związek z ślubem.
Na spotkanie z nimi wyszedł im jeden z pomocników Jacusia Słonko.
-Dzień Dobry, jestem pierdolone!
Robertę i Roberta zamurowało.
-Jestem pierdolone!! - wyciągnął dłoń.
-Em... jest tu ktoś oprócz Ciebie? - spytał nieśmiało Kowalow.
-Tak... są...
-Pierre! - ktoś krzyknął.
Był to Jacuś Słonko.
-Przepraszam maj frends, on nazywa się Pierre, a na nazwisko ma D'Ollone.
Robertowie spojrzeli na siebie.
-Jestem Jacuś Słonko, pseudonim Słonko lub Słoneczko. To ja zajmuję się przygotowaniem państwa ślubu!
-Aaaa, to witamy! - uścisnęli jego dłoń.
-Większość dziewcząt poszły na zakupy ślubne i przed ślubne.
-Rozumiemy.
-Chcą państwo obejrzeć nasze przygotowania.
Twierdząco kiwnęli głową i poszli za nim.
Laura, która obserwowała to z Perym (który odkąd ona pojawiła się w Pałacu, to jest stałym bywalcem), dostrzegła nowe twarze.
-O, to właśnie Robertowie! - szepnął jej.
Dziewczyna, która czuła się bardziej śmiała, podeszła bliżej, a on z nią.
-Siema Robertowie! - powiedział.
Para poszła się z nim przywitać.
-Poznajcie Laurę, nową mieszkankę!
-O ja cię! - krzyknęła Roberta. - To Ty! Słyszałam o Tobie.
-Miło cię poznać! - dodał Robert.
-Was również! - odpowiedziała uprzejmie.
Pery szepnął Robertowi.
-Czyż nie urocza?
-Tak. Coś czuje, że to nie przelotna znajomość.
-Oj nie stary, oj nie. Nie puszcze jej wolno!
Jednak Peregun wciąż nie potrafił jej objąć czy złapać za rękę.
-A co się boisz? - spytał Kowalow.
-No... że mnie jak inne... uderzy...
-Aleś Ty głupi! Ja w pierwszych chwilach jak poznałem Robertę, to od razu ją pocałowałem, a Ty od kilku dni bronisz się przed przytuleniem. Bo jak tego nie zrobisz, to... naślę na Ciebie Mariana!
Pery przełknął ślinę.
-Ale teraz Roberta gada...
-Rozmawia... - powiedział Robert przez zaciśnięte zęby.
Nie lubił, jak ktoś mówił, że Roberta gada.
-Znaczy... Roberta obecnie prowadzi z Laurą konwersację!
-To podejdź tak normalnie, uśmiechnij się do Roberty i obejmij dziewczynę.
-Robertę mam objąć?
-Nie, kurwa. Laurę!
-Aa... aha.
-No, idź! - poklepał go po ramionach. - Bądź Romeo!
Peregun głęboko westchnął i podchodził do Milowicz. Gdy Roberta go zobaczyła, uśmiechnęła się do niego, a on do niej i zaraz spojrzał na Laurę. Tarnow zrozumiała, co chce zrobić, tym bardziej, że widziała twarz ukochanego. Także powiedziała.
-Teraz idę do mojego rycerza bez białego konika! - i zniknęła z nim, by zostawić ich samych
A kiedy Laura się odwróciła, napotkała Perego.
Stali naprzeciw siebie i nic nie mówili. Powoli wyciągał ręce, a ona „niebezpiecznie” podeszła krok bliżej. Objął ją delikatnie, a jej ręce powoli oplotły jego ramiona.
„Chyba powinienem ją pocałować. Robert by tak zrobił... znaczy już zrobił... wtedy”.
Odchylił trochę głowę w bok i przybliżał twarz do niej.
„Ale jak to się robiło? Aż prawie zapomniałem. Ale dam radę... dam”.
Musnął jej wargi.
Oboje poczuli, jak dreszcz przeszedł po ich ciałach.
„Dobrze...”.
Delikatnie całował jej usta i na nowo odkrywał smak pocałunku.
Objęła jego szyję. Nigdy nie całowała się, więc to było dla niej coś nowego, przyjemnego. Nigdy nie czuła się przy mężczyźnie tak dobrze.
„Czy ja mogłam się zakochać? Tak – to super facet. Nie oszukuje. Pery...”.
I wtedy wcisnęła się w niego mocno, a on jeszcze bardziej ją przytulił i zaczęli się całować z językiem, lecz i tak towarzyszyła temu delikatność i romantyzm.
-DISCO!
Marian pokazał się w sukience.
-O, o, o! Wyjdź tak na ulicę, to zobaczysz, jaka akcja będzie! - skomentowała Szyszka.
-Hmm... dobra! - i wyskoczył ze sklepu, alarmy zaczęły wyć, a Szyszenko paliła się ze wstydu.
Morał tego jest krótki i znany – Nigdy nie bierz Mariana P. na zakupy!
Magda trzymała torbę z sukienką ślubną, którą w sklepie przymierzała. Suknia była czerwona, z czarnymi, skórzanymi dodatkami. Podobała się sobie w niej, czuła się naprawdę komfortowo, a kumpele były zachwycone!
W przeciwieństwie do Roberty, Malejkowicz wolała nie stawać na ślubnym kobiercu w tradycyjnym ubiorze. Zaś przyszła pani Kowalow od dziecka marzyła założyć kiedyś białą, długą suknie ślubną i poślubić tego jedynego. To życzenie miało się spełnić za dwa dni.
Gdy Magda patrzyła na siebie w tym ubiorze, wyobrażała sobie, że stoi obok niej Tom i to jemu ślubuje miłość, wierność i uczciwość małżeńską, aż do śmierci...
-Już jesteśmy! - krzyknął radośnie Andrzej, a za nim szła jego córka i przyszły zięć.
-Wspaniale! - klasnął w dłonie Borys, a obok niego była na wózku, ubrana w piękną, kremową suknię Ewa.
-Ewka! - podeszła do niej Swietłana. - Ty się dobrze zastanów.
-Ja już decyzję podjęłam...
-Robisz źle.
-Młoda... - wtrącił Gruszenko. - Proszę cię, nie wtrącaj się. To nasza sprawa, a Tobie nic do tego. Ja też mógłbym Ci tak prawić kazania, że chodzisz ze starszym od siebie kolesiem...
Spojrzała na niego groźnie.
-Skarbie... chodź - Perła delikatnie pociągnął ją za ramię. - Robiłaś, co mogłaś.
Zrezygnowana, posłuchała się go i stanęli przy Andrzeju.
Urzędnik, który miał udzielić ślubu, pojawił się na sali.
-Kim są Ci kolesie po drugiej stronie? - szepnęła Czarna do ojca.
-Nie wiem... pewnie koledzy.
-Dziwni są.
-Ci! - uciszył ich urzędnik.
-A weź spier... - szepnęła w jego stronę, ale Perła ją pogłaskał po ramieniu.
Urzędnik zaczął mówić to, co miał mówić.
Kiedy Borys i Ewa powiedzieli sobie, że chcą być małżeństwem i bla bla bla bla, urzędnik w końcu zatwierdził małżeństwo. Zaczęto bić brawo.
Jeden z tamtych kolesi podszedł do panny młodej i uściskając jej dłoń, założył jej kajdanki.
-Jest pani aresztowana.
Fleczerowiczowie, Krawczuk i Ewa zrobili wielkie oczy.
-Za co?!
-Za paparazzo! - odpowiedział jej koleś.
Spojrzała na Borysa.
-Przepraszam Ewo... ale oni muszą strzec prawa...
-Wszystko wiedziałeś?!
-Jesteś paparazzo... pan Andrzej dał im twój aparat, a oni zobaczyli jego zawartość...
„Ups...” - pomyślał Andrzej.
Drugi koleś podniósł ją z wózka i przełożył ją przez ramię.
-Nie!!! - zaczęła się wyrywać.- Nie jestem paparazzo! To była zmyłka! - darła się.
-Cicho siedź!
-Przyjechałam tu szukać ojca! Urodziłam się w Polsce! Moja mama nazywa się Nowak, Izabea Nowak! Pomocy!! - zaczęła płakać.
Wtedy niespodziewanie Andrzej rzucił się na drugiego kolesia i uderzył go. Wziął Ewę na ramiona.
-Jak twoja mama się nazywa?
-Izabela Nowak... - wyszeptała.
-A Ty?
-Iwanow...
Andrzejowi zaczęły błyszczeć oczy...
1 komentarze:
DA! To mi sie podoba :D czerwona sukienka z czarną skórka tu i ówdzie :D tak po depeszowskiemu :D!
Prześlij komentarz