CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

sobota, 23 października 2010

Pierścionek.

Po wspaniałych wspomnieniach związanych z ich pierwszym razem... spotkania się, udała się do sypialni, gdzie leniwie przeciągał się jej ukochany. W takich chwilach nie miał umalowanej twarzy, jednak ona go kochała w każdym wydaniu. Gdy tylko ją zobaczył, od razu poczuł, jak krew mu z radości szaleje w ciele.
-Pójdziesz ze mną na spacer? Dziś taki piękny dzień i wszystko jest takie... radioaktywne!
-Pewnie, że pójdę! – uśmiechnął się – Najpierw podejdź tu... – powiedział to tak uwodzicielsko seksownym głosem, że jej kolana się ugięły.
Wyciągnął rękę ku niej, a ona ją chwyciła. Przyciągnął ją do siebie i usiadła na łóżku. Objął ją w pasie, a ona jego szyję. Całował jej bródkę i szyję. Zajął się jej sukienką:
-Za szybko ją założyłaś skarbie... – jednym ruchem rozpiął suwakiem odzież.
-A ty... za szybko się okryłeś... – i zdjęła kołdrę ukazując jego BOSKIE ciało.
Śmieli się i całowali się. Położył się na łóżku, a ona na nim. W objęciach, obdarzali się namiętnymi pocałunkami. Obrócili się i teraz on znajdował się na górze. Pozbawił ją reszty ubrań i wycałował całe jej ciało.
-Co powiesz na... – zalotnie przerwał z tym jego uśmieszkiem.
-Tapirka?! – zrobiła słodkie oczy.
-Yhym...
Wiemy, jaka powinna być odpowiedź. I się zaczęło- TAPIROWANIE!
(Przypominamy, że tapirowanie w tym opowiadaniu nie dotyczy robienia fryzury).
Najpierw powoli i delikatnie... przyśpieszenie... pot pojawia się na ciele... podniecenie... coraz szybciej... serce zamienia się w perkusistę metalowego zespołu... jęki.... i znowu... silne dreszcze... już prawie koniec...
-Och Robert! - krzyczała.
-O słodka Roberto! - krzyczał.
Osiągnęli najwyższy możliwy szczyt. A więc, tapirowanie dobiegło końca.
Całkiem wyczerpani opadli na łóżko. Ciężko oddychali, ale zaraz potem zaczęli się śmiać.
-Zajebiste robisz mi tapirki – palcem wodziła po jego klacie piersiowej.
-Moją specjalnością jest robienie Ci dobrze.
Ich wargi stały się jednością.
Ubrali się i wyszli z mieszkania. Trzymali się za ręce i spacerowali po jesiennym „lesie” w parku. Mijali inne, zakochane pary, które też zdecydowały się na spacer. Usiedli na ławeczce i objęli się. Podziwiali drzewa, które od słońca i lekkiego wiaterka błyszczały w kolorach czerwieni, żółci, pomarańczu i brązu.
-Chciałbym poważnie o czymś porozmawiać – przerwał ciszę.
-Tak?
-Ile się znamy?
-No, jakiś już czas.
-Prawie pół roku.
-Tak.
-Wiesz, że bardzo cię kocham...
-Wiem. – pocałowała go. - Ja Ciebie też...
-I właśnie...
-Chyba mnie nie rzucisz? - zrobiła smutną minę.
-Nie! - krzyknął. - Nic z tych rzeczy.
-Uff...
-Chcę przy świadkach i Bogu udowodnić moje uczucie...
-Ślub?! – niemal podskoczyła.
Pogrzebał w kieszeniach i znalazł małe, czarne pudełeczko.
-Czy... czy... tam... – nieśmiało wskazała palcem.
Z jego uśmieszkiem kiwnął głową. Wyobraziła sobie zawartość tego przedmiotu oraz następstwa tego: ślub, noc poślubna (jajć!), a potem założenie rodziny.
-Och Robercie... – szeptała. – Robercie...
-Zgadzasz się?
Rzuciła się mu na szyje i wycałowała jego twarz.
Zadowolony już otworzył przed nią pudełko i aż zagryzł dolną wargę z emocji. Robercie uśmiech znikł z twarzy. To jego zaniepokoiło.
-Czy... nie podoba ci się?
-Jak tu nic nie ma...
Myślał, że się przesłyszał, a zaraz potem własnym oczom nie dowierzał, które wyglądały jak polskie 5 zł. Pierścionka nie ma!
-Chyba jaj sobie ze mnie nie robisz!
-Przysięgam – zaniepokoił się. – tutaj był pierścionek!
-Nie kłamiesz mnie?
-Nigdy cię nie kłamie misiu...
-To... gdzie jest niby to, co ma mnie zrobić narzeczoną?!
-Sam nie wiem!
-Opowiedz mi, gdzie i kiedy to kupiłeś?
Kupił to wczoraj w sklepie jubilerskim. Pudełko schował w piórniku. Wyjął dziś i pierścionek był nadal.
Pogrzebał we wszystkich kieszeniach. Żadna nie jest dziurawa, a zawartości pudełeczka nadal brak.
-Nie będę twoją narzeczoną buuuu! – rozpłakała się.
-Ci... nie płacz – przytulił ją i pocieszał głaskając po głowie. – jak nie znajdę pierścionka, to kupie nowy... cichutko już... nie płacz...
Schowała twarz w jego szyi, a jego ręce głaskały jej włosy i plecy.
Towarzyszka Paulina pokazała się przed nimi z Alanem, który ledwo się trzymał na nogach, więc była z nim pod ramię.
-Chodźcie! Szyszenko ma wygłosić przemówienie!
Kiedy zobaczyła zapłakaną siostrę, zmartwiła się.
-Katja moja miła, coś ci zrobił?!
Pokazała swój czarny pas. W końcu uczy karate.
-Nie... on nie... – przetarłą palcami nos. – mój pierścionek zaginął!
-Jaki pierścionek?
Alan beknął.
-Nie becz! – szarpnęła ramieniem go.
-Mój pierścionek zaręczynowy!
-O! Nic się nie chwaliliście!
-Bo ja teraz się oświadczyłem! A w pudełku był pierścionek, a go nie ma!
-Dlaczego go nie ma?
Alan znowu beknął.
-Kurna, zachowuj się!
-Przed wyjściem sprawdzałem, czy jest i był! Pudełko samo się w kieszeni nie otwiera!
-Dziwne to... – stwierdziła Paulina. – Ale chodźcie! Jak Szyszka mówi przemówienia, to się chce żyć!
Wstali z ławeczki.
-A co jemu? – zapytał Robert wskazując na Alana.
-Upił się, bo szef dał mu opieprz.
-Aha...
Przez całą drogę „niedoszły” narzeczony głaskał „niedoszłą” narzeczoną. Uśmiechała się niewyraźnie do niego. Żałowała, że wydał tyle pieniędzy i przedmiot zaginął. Tak ciężko pracował na to.
Tłum ludu był już zgromadzony przed Pałacem. Wcisnęli się w środek. Przed nimi stał prawdopodobnie Marian Paździochowicz.
Gahanow stanął przed zgromadzoną ludnością. Trzymał swoje cygaro w dłoni.
-Towarzysze rodacy! – zaczął.
Odezwała się osoba przed Towarzyszem Dzikowiczem, Plichtenko i Robertami.
-Ale... gdzie jest Towarzyszka Szyszenko?! – to był Marian na 101 % .
-Marian zamknij się! – krzyknął ktoś obok do niego.
-Ale gdzie jest Towarzyszka?!
-Cisza! – krzyknął Gahanow. – Towarzyszka Szyszenko jest niedysponowana.
Spora część mężczyzn zastanawiała się, co znaczy to słowo.
Ahh...
TO.
Alan znowu beknął. Spojrzenia niektórych ludzi były skierowane na niego. Paulina poczuła wstyd za swojego chłopaka. Stwierdziła, że błędem było zabieranie go w stanie nietrzeźwości.
-Zachowuj się! – szepnęła.
Tym razem się nie pohamował. Beknął na taką potęgę, że było go słychać na cały tłum. Mało tego, coś błyszczącego wyleciało z jego ust i wystrzeliło w tył głowy Mariana. Ten trafiony „pociskiem” stracił równowagę i upadł na osobę z przodu. Teraz tłum zamienił się w Domino Day i kolejno się przewracał. Zapanowało wielkie zamieszanie.
-Spokój! – krzyczał Gahanow.
Robert schylił się zobaczyć, co wyleciało z buzi Alana.
-Ja pierdole! To mój zaginiony pierścionek zaręczynowy!
Wszyscy zrobili ogromniaste oczy i spojrzeli na głównego podejrzanego.
-Jak tyś to kuźwa zrobił?! – dopytywał się Robert.
-No.. byłem se u ciebie... pusto cos... takie małe czarne cos... i w środku takie cos małe ostre... a nie miałem czym buteleczki... z korkiem otworzyć... i to ostre wbiło... mi się w koreczek... ząbkami próbuje to wziąć... i musiałem to... chyba połknąć... – przewrócił się i od razu zapadł w sen.
-Ja pierdaczę. – powiedziała do siebie Roberta i zaśmiała się. – wlazł do naszego domu jak byliśmy w łazience!
-Ale jaja... – stwierdził Robert.
-No to będzie lanie w domu! – Paulina strzelała z palców. – Odkupię wam ten pierścionek!
-Ależ nie trzeba! Ja kupię nowy, bo kto chce... Alanowy pierścionek...
-Nikt... – powiedziała Roberta.
-Jeśli nie zgodzicie się na to, to...
Robertowie zrobili pytającą minę.
Pokazała swój czarny pas.
-Okej, okej! My tak żartowaliśmy! – usprawiedliwi się.
-No!
Gahanow w ogóle nie wiedział co jest grane i co ma zrobić. Poprawił kołnierz i swój wąs. Wyjął
mały, srebny pistolecik i strzelił.
-CISZA!!! – wrzasnął tak, że ziemią zatrzęsło.
Wszyscy się opanowali i stanęli wyprostowani nawet nie śmiać drgnąć.
-Dziękuje... – znowu poprawił wąs i schował broń. – Chciałbym z niezwykłą radością rzec..., że dziś... ustanawiamy... nowe święto w Prypeci... na cześć... naszej niezwykłej... jakże i pięknej... Towarzyszki Szyszenko... Cześć i chwała naszej pani!
-Aviva! – krzyknął tłum.
-Bardzo proszę o... rozwieszenie... oficjalnego znaku... z okazji dzisiejszego święta!
Ochroniarz pałacu Szymon Galupienko oraz jakiś młody technik rozwiesili wielki plakat. Przedstawiał on szyszkę na tle znaku radioaktywności. Ludzie zaczęli radośnie krzyczeć i skakać.
-Cóż za fajne święto co nie? – krzyczała radośnie Paulina. – Idziemy do pałacu? – zwróciła się do Robertów, ale oni w ogóle nie reagowali, ponieważ tonęli w namiętnym pocałunku w swoich objęciach.
Towarzyszka Plichtenko westchnęła.
-Ci to nie mają problemów!
I tak wyglądała historia o zaręczynach. A jak się skończyło? Alan (trzeźwy) ze swoją dziewczyną zgodnie z obietnicą, kupili Robertowi nowy, śliczny z małym brylantem pierścionek. Uradowany z powodu podarunku, oświadczył się Robercie w parku. Wreszcie z dumą mogli oznajmić wszystkim, że wkrótce wezmą ślub.

 (Tak, obrazek spod mojej prawej ręki).

1 komentarze:

Eve Gallup pisze...

Hahaha to jest SZYSZUNIA XD ! A wątek z bekaniem - bezbłedne xD !